Część
pierwsza
Nie
taki pierwszy września zły, jak go malują
Pierwszy
września... według Olka najgorszy dzień roku. Dzień, w którym
dla uczniów wakacje pozostają jedynie wspomnieniem. Kiedy po
dwumiesięcznej rozłące znów widują się ze swoimi kolegami ze
szkoły i nauczycielami. Zajmują miejsce w sali gimnastycznej,
specjalnie przygotowanej na ten dzień i uświadamiają sobie, że to
koniec. Teraz już nie będzie siedzenia do drugiej, trzeciej w nocy
i obijania się całymi dniami.
Pieprzona
klasa maturalna, pomyślał, przekraczając próg liceum
ogólnokształcącego. Pieprzona matura… Mógł iść do zawodówki
albo przynajmniej do technikum. Liceum było, jego zdaniem,
najgorszym życiowym wyborem.
–
Lisiecki, jak zwykle spóźniony! – Usłyszał głos starej harpii
od polskiego. – Na co się patrzysz, Lisiecki? Gnaj na
gimnastyczną! Piętnaście minut… Ładnie zaczynasz ten rok,
ładnie! – Uśmiechnął się krzywo, mrucząc pod nosem ciche
„przepraszam” i szybszym krokiem ruszył do odpowiedniej sali.
Była
duża i niczym nie różniła się od sal gimnastycznych w typowych
polskich szkołach. Teraz tylko wypełniało ją stado uczniów,
siedzących w rzędach krzeseł, ustawionych tak, aby wzrok każdego
z nich kierował się na niską scenę.
Spojrzał
na grubą, młodą dyrektorkę. Jej krótkie włosy przypominały
siano, jak zawsze zresztą. Nawet przez wakacje nic się nie
zmieniło. Z daleka mógł dostrzec spory pieprzyk na jej twarzy i
włoski wyrastające z niego. Obrzydlistwo, pomyślał, siadając
obok jakiegoś pierwszaka. Dzieciak spojrzał na niego zestresowanym
wzrokiem zza grubych szkieł okularów. On jednak zignorował ten
wzrok i rozsiadł się na niewygodnym, drewnianym krześle.
A
dzieciak dalej wlepiał w niego spojrzenie spłoszonego jagnięcia.
– Coś
nie tak? – zapytał, poirytowany. Może i wyglądał trochę
inaczej, niż reszta uczniów, ale czy to był powód, by przyglądać
mu się tak chamsko?
Pierwszak
pokręcił szybko głową i zaraz odwrócił wzrok. I dobrze, niech
zna swoje miejsce.
***
–
Karolina! Ścięłaś włosy! Jak ładnie! Cmok, cmok!
–
Agata, chodź no tu, sto lat się nie widziałyśmy!
–
Stary, daj pyska!
– A
widziałaś jak Karolina przytyła? No w Egipcie, na all inclusive
była, to co się dziwić, że dupa urosła? Ja tam biegałam, to
przecież schudłam, nie? Nie leżałam i nie wpierdalałam jak ona!
Obserwował
całą tę szopkę spod ściany, krzywiąc się delikatnie. Fałszywe
czułości i komplementy. Wszystko w tej klasie takie było… Raz
ktoś ci będzie prosto palec w dupie trzymał, bo czegoś od chce, a
gdy już to dostanie włoży ci do niej pistolet i naciśnie spust.
Nie
lubił tych ludzi, ale dopasowywał się do nich. Czasem nawet
wydawało mu się, że stał się taki, jak oni.
–
Olek, masz kolejny kolczyk? – Przed nim pojawił się Krzychu,
kumpel z ławki. Ale tylko z ławki, poza szkołą nie utrzymywali ze
sobą żadnego kontaktu. Miał przecież innych, lepszych znajomych.
Krzychu był cipą, jak to go Olek zawsze określał w myślach. Taka
łajza mała, co to języka w gębie nie ma. Na dodatek to kujon;
uczył się dwadzieścia cztery godziny na dobę. Prawdopodobnie
zakuwał nawet w wakacje, bo co innego mógłby robić?
Ale
Olek udawał, że go lubi i że wcale nie wyśmiewa go ze swoimi
kolegami. Co tu dużo mówić… ta klasa nauczyła Olka bycia
fałszywym i nie miał najmniejszej ochoty oduczyć się tego.
– Ano
– potaknął, drapiąc się po wygolonym boku głowy.
– I
masz dłuższego irokeza.
–
Włosy rosną, wiesz Krzychu? – zapytał ironicznie. – A to. –
Wskazał na kolczyk u nasady nosa. – To septril.
Miał
pełno problemów przez te swoje kolczyki, ale nauczyciele w końcu
dali sobie spokój. Przecież nauka nie sprawiała mu trudności.
Można nawet powiedzieć, że jak na jego ciągłe nic nierobienie to
oceny Olka prezentowały się całkiem nieźle. Zawsze powtarzał, że
jest geniuszem.
–
Fajnie. – Wcale nie, Krzysiu, przecież ty nie lubisz takich
rzeczy, pomyślał, obserwując kolegę. Nic jednak nie powiedział.
– A w ogóle słyszałeś o nowym?
–
Nowym?
– No,
stoi tam. – Krzychu ruchem głowy wskazał na parapet, jaki
znajdował się niedaleko nich. Olek powędrował w tamtą stronę
spojrzeniem, unosząc zdziwiony swoje płowe brwi. Faktycznie, nie
zauważył go… Ale właściwie to chłopak nie rzucał się w oczy,
dlaczego więc miałby zwrócić na niego szczególną uwagę? Zwykły
osiemnastolatek, przeciętnej budowy i wzrostu. Krótko ścięte
włosy, jakieś przypałowe spodnie z wysokim stanem i biała,
apelowa koszula. Nic ciekawego. Nic nadzwyczajnego.
–
Dziwny.
–
Może będzie spoko – stwierdził Krzychu, odwracając szybko
wzrok, kiedy Nowy spojrzał na nich. Olek jednak nie przestraszył
się, tak jak jego kumpel z ławki i nie miał zamiaru uciekać.
Chłopak
przyglądał mu się uważnie, ale przecież Olek był już do tego
przyzwyczajony. Osoba, która ma masę kolczyków, dwa centymetrowe
tunele i jasnego irokeza, na dodatek kompletnie nieułożonego,
przez co włosy opadały mu na jedną stronę głowy, zawsze jest
obserwowana przez ludzi.
–
Pizduś – skomentował Olek, odrywając wzrok od Nowego.
W końcu
pojawił się wychowawca trzeciej be i podszedł do drzwi klasy z
szerokim uśmiechem, zapewne wymuszonym, bo kto by się cieszył z
pierwszego dnia szkoły? No a w szczególności, kto by się cieszył
na spotkanie z taką klasą, jaką jest trzecia be? Właśnie, nikt.
To nie była klasa, to były potwory.
Weszli
do sali historycznej, w której zostali powitani przez facjaty królów
z dynastii Piastów, jakich podobizny wisiały na ścianie. I
rozpoczęło się to, czego Olek nie lubił najbardziej. Bitwa o
ławki. Kto zajmie najlepsze miejsce? Kto będzie zmuszony siedzieć
tuż obok nauczyciela? Szybciej, szybciej, bo ktoś tam usiądzie!
Ale on
na szczęście nie miał z tym problemu. Już utarło się w
mentalności klasy, że Aleksander Lisiecki siedzi w ostatniej ławce
pod oknem i basta. Nikt nie miał prawa zająć mu miejsca i dlatego
nawet nie spieszył się z wejściem do sali. Wszedł ostatni,
spokojnym krokiem przemierzając klasę. Jakby od niechcenia spojrzał
na swoją ławkę, przy której ktoś sobie bezczelnie siedział.
Nowy… Olek zmarszczył brwi, po czym westchnął ciężko. A już
miał nadzieję na bezproblemowy dzień.
– Coś
ci się pomyliło, Nowy – powiedział, stając nad ławką. Chłopak
podniósł na niego swoje zwykłe, szare oczy, a Olek z tej
odległości był w stanie zauważyć, że jego policzki pokrywał
delikatny trądzik.
–
Marcin.
– Hm?
– Mam
na imię Marcin, nie Nowy. – Jego głos był usypiający. Nudny.
Cała postać Nowego jawiła się dla Olka jako nużąca i
nieciekawa.
– To
moja ławka – powtórzył spokojnie. Nie wdawał się w bójki. Nie
był postrachem szkoły, po prostu każdy go szanował i właśnie
dzięki temu nikt nigdy nie zajmował jego miejsca.
– Ja
tu widzę jeszcze jedno miejsce. – Wzruszył ramionami, po czym
ruchem głowy wskazał na krzesło, jakie stało tuż obok.
– Nie
siedzę sam. – Irytował go ten Nowy. Jak śmiał usiąść w jego
ławce i na dodatek sprzeczać się o to? Jeszcze chwila, a zapomni,
że bójki go nie kręcą i uderzy smarkacza.
Nauczyciel
wszedł do klasy, zajmując swoją pozycję za biurkiem. Olek
spojrzał na niskiego, starszego faceta, który próbował uciszyć
uczniów. Mówił coś cicho, swoim skrzekliwym głosem, ale to
bydło, zwane trzecią be, nie słyszało i dalej prowadziło wojnę
o miejsca.
–
Byłem pierwszy – odparł Nowy, znów wlepiając w Olka swoje
oczka, które ten miał ochotę lekko podkolorować siniakiem.
–
Słuchaj, Nowy, bo już nie mam chęci na takie zabawy. Spadaj do
przodu i wszyscy szczęśliwi. – Westchnął ciężko,
dostrzegając, że obok pojawił się Krzychu z niezadowoloną miną.
Przestąpił z nogi na nogę, jak zwykle cały spór zostawiając
Olkowi. Bo Krzyś nie potrafił się kłócić.
–
Nie. – Ale najwidoczniej Świeżynka nie miała zamiaru ustąpić.
–
Wkurwiasz mnie – warknął, spoglądając na swojego kolegę z
ławki, stojącego jak ostatnia sierota. Ani to gęby nie otworzy,
ani nic nie zrobi… Żadnego pożytku z niego nie miał.
–
Możecie iść do przodu. – Nowy wzruszył ramionami, a Olkowi,
kiedy tak patrzył na Krzycha, ode chciało się jakiejkolwiek kłótni
z tym problemowym chłopakiem. Westchnął ciężko, nerwowo
przeczesując swojego „omdlałego” irokeza, po czym odgarnął go
na bok, tak że włosy zakrywały mu tylko prawe ucho. Będzie musiał
go przyciąć, bo był stanowczo za długi i nie przypominał już
irokeza.
–
Sorry Krzychu – powiedział, zajmując miejsce obok Nowego. – Nie
będę siedział z przodu, załatw jakoś tę sprawę ze Świeżynką.
– Krzyś westchnął, popatrzył na niego urażony, po czym
odszedł. Nic dziwnego, pomyślał Olek, rozsiadając się na
niewygodnym krześle.
– No,
no… No już, uspokójcie się. No dalej, cisza! Cisza! –
Nieudolne próby nauczyciela w końcu doszły do skutku i w klasie
zapanowało milczenie. – No, tak, no. Dziękuję. – Olek
uśmiechnął się pod nosem z kpiną. Kwiatkowski, ich wychowawca,
nadużywał słowa „no”. Prawie każda jego wypowiedź zaczynała
się od „no” i zazwyczaj też na „no” kończyła się. Ach,
jak mu przez wakacje tego Kwiatkowskiego „no” brakowało… –
No i rozpoczął się kolejny rok szkolny… Matura was teraz czeka,
kochani, no. No, a to nie przelewki! No, ale zanim opowiem o
czekającej was pracy, przedstawię wam nowego kolegę. – Historyk
wstał, szukając wzrokiem Świeżynki. Jego twarz rozjaśniła się
krzywym uśmiechem, gdy w końcu go dostrzegł. – No, Marcinie,
zechcesz wstać i pokazać się klasie?
Olek
usłyszał ciche, zmęczone westchnienie, a następnie szuranie
krzesła. Spojrzał na stojącego Nowego i czekał w milczeniu, tak
jak reszta klasy, aż ten się odezwie.
–
Nazywam się Marcin Iwanowicz.
–
Jesteś Rosjanem? – padło jakieś pytanie. Olek po głosie
rozpoznał, że powiedziała to Agata, największa plotkara w
trzeciej be.
–
Nie, nie jestem Rosjaninem – podkreślił ostatnie słowo, patrząc
bez skrępowania na dziewczynę. Olek uśmiechnął się pod nosem,
słysząc ten przytyk do Agaty, która zawsze kreowała się na
świetną polonistkę… A tak naprawdę to lepszym polonistą był
nawet kot Olka.
– Ale
kujonem już tak? – zapytała, przewracając oczami.
– Nie
sądzę – odparł.
– No,
no dobrze, no dobrze. Siadaj, Marcinie. Mam nadzieję, że będziesz
się tutaj dobrze czuł, no. – Z pewnością, przemknęło przez
myśli Olka. Przecież trzecia be jest taką uroczą klasą…